Post#4 » 05 wrz 2006, wt, 22:43
Być może coś się zmieniło w przepisach (w co wątpię), ale jedyne co można było dostać oprócz stypendium (o ile się je dostało), to mozliwość leczenia na podobnych zasadach jak student.
Ale ponieważ leczenie doktorantów, którzy skończyli 26 lat, obciąża uczelnię, więc panie z administracji zwykle pytają przed wydaniem książeczki, czy przypadkiem współmałżonek doktoranta nie jest gdzieś zatrudniony. Bo wtedy uczelnia się wypina i mówi, że doktorantowi przysługuje ochrona zdrowotna z ubezpieczenia współmałżonka.
Tak było jeszcze kilka lat temu.
Ogólnie, to doktorant w Polsce to prawie jak niewolnik, choć osobiście sądzę, że gdyby doktorant musiał przerwać swoje studia, a uczelnia upomniałaby się o zwrot stypendium, to taki doktorant mógłby pozwać uczelnię o zapłatę za wszystkie świadczenia na rzecz uczelni (pilnowanie egzaminów, pomoc przy organizacji rekrutacji i konferencji, dydaktyka itd.).
Nie boję się motyla Lorenza...
Ale kto powiedział, że ten motyl jest tylko jeden?